Z naszych teatralnych podróży...

Mroźny lutowy wieczór. Na progu Domu Zgromadzenia Sióstr Urszulanek w Łodzi czekała na mnie Siostra Aleksandra Topola. Wprowadziła mnie do gościnnego pokoju. Gorąca herbata już na mnie czekała. Siostra zaczęła nieśmiało - Panie Dyrektorze, tak mi się marzy, aby powstał spektakl teatralny o naszej założycielce św. Urszuli Ledóchowskiej. Pan jako aktor i reżyser najlepiej wie, jak to zrobić. Tak mi się marzy... - zakończyła krótkie przemówienie siostra.
Zabrałem książki, materiały i ruszyłem do domu. Po kilku dniach lektury zatelefonowałem do siostry. - Spełnię siostry marzenie. Powstanie spektakl, który będziemy grać w całej Polsce...i myślę - dodałem - w świecie. Po „świecie” nastąpiła dziwna cisza w słuchawce. Zrozumiałem, że siostra powątpiewa. Po kilku miesiącach odbyła się premiera spektaklu który, zatytułowałem „Jeszcze Polska nie zginęła, dopóki kochamy”. Zagraliśmy go dzięki pracy organizacyjnej Siostry Aleksandry, w wielu miejscach Polski. Łódź, Pniewy, Poznań, Warszawa, Zakopane, Radom, Częstochowa - to tylko część naszej artystycznej trasy. Wkrótce nadeszło zaproszenie ze „świata” i mogłem siostrze przypomnieć naszą rozmowę telefoniczną. Afryka? Toż to koniec świata...- dodała Siostra z niedowierzaniem.
Na zaproszenie Polonii z Republiki Południowej Afryki udaliśmy się z gościnnymi występami na czarny ląd. Wraz z nami nasza scenografia, kostiumy, i rekwizyty. Wśród nich bardzo szczególny: biało - czerwona flaga, która była zawsze z nami jako znaczący element naszego spektaklu. Była jakby dodatkowym aktorem przedstawienia. Jej pojawienie się na scenie zawsze wzruszało widzów. Tak i teraz jej widok był bardzo drogi dla Polaków, którzy od lat nie byli w swojej ojczyźnie. Graliśmy dla rodaków w Pretorii, Kapsztadzie i Klerksdorp, mieście położonym 160 km na południe od Johannesburga. Nie przypuszczaliśmy, że w mniej znanym mieście spotkamy tak silnie związaną z naszym krajem Polonię. Mieszka tam kilka rodzin polskich, które są przykładem, jak świetnie poza ojczyzną można kultywować tradycję i podkreślać swój patriotyzm. Dlatego spektakl w Klerksdorp wspominam szczególnie. Może dlatego, że był spontaniczny, doniosły , a przy tym kameralny i wzruszający nie tylko dla widzów, ale także dla nas - aktorów.
Wieczór. Parne afrykańskie powietrze. Kościół, w którym mamy wystąpić wita nas przyjemnym chłodem murów. Zakrystia jest naszą garderobą. Przed ołtarzem scena. Czujemy lekką tremę. Zapalamy świece, sprawdzamy nagłośnienie, muzykę, rozstawiamy dekorację i rekwizyty. Wśród nich ten szczególny, naszą narodową flagę. Pomału kościół wypełnia się widzami. Pod przewodnictwem Pani Genowefy Fidytek - Prezesa Polonii zjawiają się w rodzinnym komplecie polskie rodziny. To właśnie ona jest niestrudzonym orędownikiem polskości w tym mieście. To ona, dowiedziawszy się o naszym przyjeździe i spektaklu, zorganizowała nasz występ. Polonia Klerksdorp jest bardzo zgrana. Wszyscy zjawili się punktualnie. Mieliśmy wielką artystyczną przyjemność prezentować im piękne teksty Urszuli Ledóchowskiej, poezję naszego Papieża Jana Pawła II, okraszone pieśniami legionowymi i muzyką Chopina. Atmosfera była niepowtarzalna! Czułem wielką radość, że mój spektakl pokonał 10 tys. km i nie zmęczony drga takim samym patriotycznym pulsem. Owacjom nie było końca. Widziałem wielkie wzruszenie na twarzach małej przecież Polonii w wielkiej Afryce. Po spektaklu odbyło się prywatne już spotkanie z rodakami. Wszyscy nam bardzo dziękowali. W rozmowach nieoficjalnie dowiedziałem się, że w dość tajemniczy sposób zginęła im podczas polonijnej uroczystości biało-czerwona flaga. Była ważnym skrawkiem Polski, jaki tu mieli. W tym momencie wiedziałem już, jaki upominek podarujemy naszym Polakom. Czułem wielki sentyment do rekwizytu, bo przecież był z nami od początku świadkiem naszej teatralnej drogi. Mimo żalu wiedziałem, że musimy rozstać się i zostawić tutaj w Klerksdorp naszą biało - czerwoną flagę. Ku wielkiemu zaskoczeniu Polaków wręczyłem na ręce Pani prezes jakże cenną pamiątkę. Tym większą, że jeszcze nie dawno widzieli ją na scenie. Odtąd nasz towarzysz i świadek wielu scen, polska flaga została na czarnym lądzie. Jeszcze w samolocie w powrotnej drodze do kraju myślałem o niej. Była zawsze z nami. Zabrała się w daleką podróż, aby zostać tam, gdzie jej najbardziej potrzebują. Myślę, że nie ma do mnie żalu. Bo przecież zostawiłem ją w dobrych rękach. Prosiłem tylko, aby się pilnowała i... nigdy nie zgubiła.
Od tamtej pory w naszym spektaklu mamy nowy, biało-czerwony rekwizyt. Patrzę na flagę i wspominam... tamtą. Z moim kolegą aktorem - Michałem Kretem opowiadamy Siostrze Danucie Nowak, grającą obecnie postać św. Urszuli Ledóchowskiej, historię naszej biało-czerwonej flagi. Ze wzruszeniem wysłuchuje naszych wspomnień. Pieczołowicie chowa ją do rekwizytów, jak największy skarb. A ja myślę, gdzie znów zostawimy naszą flagę? Komu zawieziemy skrawek naszej ojczyzny?
Przypomniałem sobie rozmowę z siostrą Aleksandrą. Nie przypuszczała wtedy, że jej marzenie się spełni i przedstawienie wyruszy w daleką artystyczną podróż. Dlatego jej szczególnie za te przeżycia DZIĘKUJE! To za jej sprawą w dalekiej Afryce nie tylko zostało polskie słowo ale i .. biało- czerwona.

Krzysztof Kaczmarek

© go2.com.pl